Z wieloma ortograficznymi pułapkami musieli zmierzyć się uczestnicy V edycji krośnieńskiego
dyktanda, które odbyło się w Bibliotece Publicznej. Najlepiej z tekstem przygotowanym przez poetę i
prozaika – Jana Tulika poradzili sobie podopieczni Pani mgr Lucyny Klein:
- Katarzyna Kwiatkowska (uczennica klasy II F) – laureatka konkursu
- Marcin Marszał (uczeń klasy II F) – wyróżnienie
Laureatów nagrodzono podczas Dni Krosna.
Warto podkreślić fakt, że uczniowie II LO osiągnęli sukces w kategorii, w której, oprócz szkół
ponadgimnazjalnych, brali udział także studenci i osoby urodzone po 1 stycznia 1992 r. Tym większe
gratulacje dla naszych mistrzów ortografii!
Poniżej tekst dyktanda.
Coś zatrzeszczało u franciszkanów. Zgrzyt przeszywał uszy na wskroś. I naraz zahuczał huraganowy
podmuch. Wytrzymaliśmy. Podążaliśmy wciąż ku płaszczyźnie rynku. Aż tu zza Franciszkańskiej
wychynął zwierz. Imitował hutnika z hełmem. Nie mylić z Chełmem na Lubelszczyźnie lub wzgórzem
Chełm w Czarnorzecko-Strzyżowskim Parku Krajobrazowym. Pewnie duch z Centrum Dziedzictwa
Szkła. Nic to, jak mawiał bohater Sienkiewicza, ważne, by dotrzeć do narożnej kawiarni i zdążyć do
Muzeum Podkarpackiego.
Wyobraźnia drąży w mózgu swoje przestrzenie, nasuwa się przerażające pytanie: jeśli ów potwór na
chodniku rzeczywiście był z zaświatów? Skuwka pióra o pszenicznej barwie chlapnęła na trotuarową
imitację perskiego dywanu.
Przemy do przodu. Wiatr dukielski pcha nas od Ordynackiej naprzód. Kamieniczki renesansowe i
podcienia błyszczą mimo burzowych chłost deszczu. Jak w balladzie Białoszewskiego o siedmiu
świecznikach potopu. Zdarzyło się to w 1980 roku, wylały nasze rzeki, działki zmarniały, nie obrodziły
rzodkiewka i jarmuż, cóż mówić o głównych warzywach.
Wreszcie w oko kłuje afisz o Nocy Muzeów. Wyraźny horror. Wszak w Pałacu Biskupim może i dusze
czyśćcowe pokutują. A w ciemności wraże istoty hulają po komnatach, zamazują płatki piwonii na
płótnie Bergmana.
Patrzącym na chichrające w zaułku dziewczątka nasuwa się wrażenie, że owo muzeum to moloch, jak
mityczne Molochowe oblicze. Tu drzemią spławione Letą marzenia Tristana i Izoldy. Paralelnie, jak u
wiecznego czterechsetletniego Szekspira czy bohaterów z krośnieńskiej kaplicy Oświęcimów.
Spójrzmy poniżej - jak na Pohulance w Wilnie. Piskorze i szczeżuje nie w Wilejce, a w Wisłoku.
Nawet cietrzewie i bure bąki, nie przymierzając do pszczelich pszenicznych barw, smużą się jak
rzeczki i strugi podkarpackie od źródeł Sanu po bałtyckie morze. Zatem nasz gród, parva Cracovia, to
zacna osada. Bogactwo historii nieprzebrane, ale i nowości przybywa. A prezydenci miasta uważnie
czuwają nad rozwojem, bacznie obserwując struktury przeobrażeń. Młodzież zaś sprzyja
przemianom, dojrzali krośnianie również przyklaskują, inni Podkarpacianie spod oka ważą porządne
rządy.
Powróćmy do podróży. Zaiste to zakątek uroczy. Nawet cietrzewie zahaczają o ranty trotuarów, jak
mawiało się za dawnej Galicji. Cóż chcieć ponadto?